W tych zaułkach gdzie, Boże słonko nie, nigdy nie dociera,
zbyt zajęte jest grzejąc tyłki tym znaczniejszego pochodzenia.
Dziewczę drobne tam starą nuci pieśń kobiet upadłych,
że nauczy cię nim nadejdzie dzień, sztuczek jeszcze ci nieznanych.
A choć to dziecko dziś i wątpić wolno ci w jej kompetencje,
pewnym możesz być, że mistrzowski sznyt i że wprawy wnet nabędzie.
Stare dobre czasy, starych dobrych bogów, gdzie odeszły tamte lata,
gdy potrzeba było, aby praktykować, również trochę powołania.
Gęby rozdziawione, nogi rozkraczone i wina pełni,
czterech emerytów, przy swoim stoliku, na wpół już są śnięci.
Zimą czy też latem, słońce to czy słota, znaleźć tam ich możesz,
popijają ostro, przeklinając srodze: rząd, kobiety i pogodę.
Oni tam szukają w kielich zaglądając szczęścia promieni,
ażeby zapomnieć, że zostali przecież w konia zrobieni.
Przyjdzie radość wieczna, gdy zapłonie świeczka przy wina beczkach,
cień uśmiechu wpełznie na ich twarze w niebie, gdy w ramiona śmierć ich weźmie.
Stary profesorze, czego tutaj szukasz, w obskurnej bramie,
może tej jedynej, która da ci lekcję na swym tapczanie.
Tej, co gdy dzień jasny z pogardą nazywasz: publiczna lala
tej, co nocą czarną, niecne twoje żądze, gdy zapłacisz zaspokaja.
Szukał będziesz jej, będziesz błagał też, nocy świętego,
rozchełstany wstawał, odkładając wszystko do trzydziestego,
gdy wypłacą ci, to roztrwonisz w mig renty połowę,
by za groszy parę, usłyszeć kochane: „Kotku, misiu, szczęście moje”.
Lecz, gdy się zapuścisz na pochyłe brzegi nabrzeży starych,
gdzie powietrze ciężkie płuca ci wypełni wonią kanałów.
Znajdziesz tam bandziorów wielu i typa dziwnego, który dawno temu,
za kilka papierków bez skrupułów sprzedał matkę własną „Garbatemu”.
Jeśli będziesz myślał i nadal osądzał według swojej miary,
skazałbyś ich pewnie na sto lat z okładem, plus wszystkie opłaty.
Lecz jeśli zrozumiesz, jeśli pojąć umiesz, w bliźnim dojrzysz swego brata,
choć nie lilie polne, to też dzieci boże, gorsze dzieci tego świata.
Testo originale tradotto:
La città vecchia